wtorek, 20 października 2015

Tożsamość au-pairki

Bathers, Paul Cezanne
Czekaliśmy już w sali na przyjście wykładowczyni, kiedy usłyszałam jak dwie au-pairki, Włoszka i Niemka wymieniały się swoją wiedzą z zakresu języków obcych. Niemka z niepewnością w głosie powiedziała: "Mi chiamo Julia", na co druga dziewczyna z pięknym włoskim akcentem zaczęła: "Ich bin Anita". Zaraz po tym rozmowa wróciła na bezpieczniejsze angielskie tory, skwitowana z obu stron stwierdzeniem, że nic więcej powiedzieć nie potrafią.

Pomyślałam, że to zabawne, że naukę języka obcego zaczyna się od przedstawienia się, jakby w ośmiomilionowym mieście było to bardziej użyteczne od pytania od drogę albo toaletę. Zdałam sobie sprawę z tego, że ja także w Paryżu, Moskwie, Berlinie i Rzymie bez zbędnych trudności powiedziałabym jak się nazywam lub kim jestem, przy czym nic więcej bym nie dodała.


Czy inne au-pairki też zastanawiały się nad psychologicznym aspektem swojej pracy? Ciężko jest na to znaleźć czas i może i dobrze, bo kiedy starałam się pomyśleć po angielsku kim jestem, mogłam myśleć tylko w trzeciej osobie.

The Sea near Palavas, Gustave Courbet
She's Anna. She's twenty. She comes from Poland. Trzy zdania, które wystarczą na pierwsze spotkanie z innymi au-pairkami. Trzy zdania i nic więcej. W Anglii wszystko się dezaktualizuje. Nie jestem studentką, bo mam dziekankę. Nie jestem korepetytorką, bo nie mam uczniów. Nie jestem córką, bo nie mam tu rodziców. Nie jestem przyjaciółką, bo nie rozmawiam z nimi przy piwie. Nie jestem dziewczyną mojego chłopaka, bo nie spędzam z nim wieczorów. Po kolei okazuje się, że nie pełnię żadnej roli społecznej, za pomocą której zawsze mogłam powiedzieć kim jestem. Okazuje się, że nie należę do żadnej grupy, która kiedyś wydawała mi się oczywistością. Jestem tylko au-pairką, czyli dla 98% Polaków jestem nie wiadomo kim. I dla siebie też byłam nie-wiadomo-kim. Scrollowałam facebooka i zastanawiałam się w jakiej rzeczywistości się znajduję.


Bathers at Asnières, Georges Seurat
Nie wiem, czy to właśnie w takiej, wynaturzonej formie pojawiło się u mnie homesick, wypowiadany szeptem wyraz, za którym znajdują się czasami całe weekendy przeleżane pod kołdrą z paczką chusteczek. Zamiast zaczerwienionych oczu, wyblakłe pojęcie własnej tożsamości.

Nie wiem, czy nasze życie toczy się zgodnie z wyżej ustalonm planem, ale każdego dnia los podrzuca mi puzzle, które w niewyjaśniony sposób pasują do całej układanki. Ostatni weekend, który spędziłam w Polsce, uzupełnił brakujące zapasy energii i wyposażył w nadmiar pozytywnego myślenia i uśmiechu. Trzy wieczory, w czasie których wsiąkłam w swoje polskie alter ego i czeskie słabości. Trzy wieczory, po których z ochotą weszłam na pokład samolotu lecącego do Londynu.

Niebo gwiaździs­te na­de mną (kiedyś trzeba będzie kupić sobie taką bluzkę).
-szczęśliwa au-pair
an-pair


Ilustracje dzięki http://www.nationalgallery.org.uk/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz