sobota, 21 listopada 2015

Weekend w Bath Spa: o tym jak au-pairki żyją na bogato



Zaczynam pisać z lekkim niedowierzaniem. Czy to możliwe, żebym wygospodarowała piętnaście minut na zaczęcie posta na blogu, który miał dokumentować mój pobyt w Anglii? Tymczasem nie było mnie tu prawie miesiąc. Gdzie się podziewałam? Trzy dni w Londynie, dwa w Bath i jeden w Oxfordzie. W międzyczasie świętowałam Bonfire Night i w tym samym dniu, co w Polsce obchodzono Dzień Niepodległości, wspominałam ofiary wojen światowych z czerwonym makiem przypiętym do płaszcza. O czym pisać i czy w ogóle warto, gdy wycieczka do Liverpoolu wymaga dokładnego planu, a Boże Narodzenie za pasem?
Ambitnie utrzymuje swoje postanowienia i wybierając w poplątanych tematach, stawiam na stałą historyków - chronologię. A więc Bath.


31 października rano siadłam po lewej stronie (czyli jako pasażer) samochodu mojej koleżanki, au-pairki z Niemiec. Była to moja pierwsza dłuższa wycieczka, którą z kimś dzieliłam, ale nie zmieniła mojego nastawienia do podróżowania. Nie lubię kompromisów i jestem uparta w stawianiu na swoim, więc mimo naturalnej radości z powodu dzielenia wrażeń z innym człowiekiem, lepiej bym się czuła pijąc piwo zamiast drinka i odpuszczając sobie parę Starbuck'sów po drodze (dosłownie, bo zaczęliśmy od starbucksowego drive thru).


Termy rzymskie - widok z The Pump Room
Po dotarciu na miejsce zakwaterowałyśmy się i pałętałyśmy się po okolicy. Jak bardzo nasze błąkanie się było bezcelowe, dowiedziałam się dopiero po pieszej wycieczce po Bath, kiedy w trakcie tego samego czasu, który spędziłam wcześniej na spacerowaniu po centrum, zobaczyłam prawie wszystkie zabytkowe miejsca w miasteczku.

Przeplatają się w nim dwa okresy - rzymski, z którego pochodzą słynne łaźnie oraz gregoriański, kiedy to miasto zyskało niesamowitą popularność jako ośrodek wypoczynkowy. Było takim angielskim Ciechocinkiem, do którego za kuracjuszami przyjeżdżały całe rodziny napędzając lokalną ekonomię. W 1801r. do Bath przyjechała też Jane Austen i umiejscowiła tu akcję swoich dwóch powieści.

Bath przyjemnie oglądało się za dnia, ale jeszcze lepiej w nocy, na czwartym piętrze w basenie z wodą o temperaturze ponad trzydziestu stopni.

To nie jest podkolorowane zdjęcie.

Nie trzeba być prymusem ekonomii, żeby szybko skojarzyć, jaki potencjał Bath ma dziś. Thermae Bath Spa nawiązuje do tego, co za dobre uznali już żołnierze Cezara. Warto wydać trochę au-pairowego kieszonkowego na drogą przyjemność, bo nie ma nic lepszego niż tak zwiedzać miasto i odpoczywać po trudnym tygodniu. Zaraz obok term rzymskich postawiono zupełnie nowy ośrodek rekreacyjny, którego najbardziej znaną atrakcją jest odkryty basen, z którego można obserwować całe miasto. Krystalicznie czysta i gorąca woda basenu ze spa zdecydowanie wygrała budżetową rywalizację ze szczegółowym zwiedzaniem zielonobrunatnych term, w którym pluskano się radośnie już w czasach inwazji rzymskiej.

Po prawej budynek nowego spa

Dopiero po dwugodzinnej sesji w Spa pokochałam Bath. Jak tu nie kochać, kiedy dostaje się biały ręcznik, szlafrok i klapeczki, wydaje się funty lekką ręką, a praca jakimś abstrakcyjnym konceptem. Wesoło zajadałam się w azjatyckiej restauracji, zjadłam świetne lody i obserwowałam ludzi, jak bawili się w Halloween. I też się cieszyłam.

Most Pulteney - zabudowany z dwóch stron sklepami, można się nie spostrzec, że jest się na moście, bo wygląda jak zwykła uliczka.
The Circus
The Royal Crescent

Drugiego dnia rano poszłam na mszę do Bath Abbey. W niedzielę dzielnie omijam kasjerów i jako wierzący uczestniczę we wszystkim bez ponoszenia kosztów. Po raz pierwszy siedziałam też tak bardzo z przodu, w ławkach ustawionych naprzeciwko siebie (a nie jak zazwyczaj, przodem do ołtarza) #soexcited


Potem wspólnie z Vivi poszłyśmy do No.1 Royal Crescent, czyli pierwszego domu w znanym rożku. Mieszkanie jest urządzone zgodnie z gregoriańskimi standardami i w każdym pokoju znajduje się osoba przedstawiająca różne przedmioty i opisująca, co działo się w danym pomieszczeniu. Warto odwiedzić i przy okazji zwrócić uwagę, jak zmieniła się pogoda od rana (fotki fotki). Mam dobry wpływ na temperaturę, do tej pory i w Brighton i w Bath było ślicznie. 

W Bath zainwestowałam pieniądze w kolorowanki dla dorosłych, kredki i książki (każda za 2 funty), po czym mając w portfelu prawie nic, bez nawigacji, po trudach i złych zakrętach, dotarłam do domu. 

Do domu! Co za dziwne słowo, kiedy pomyśli się, że można go stosować do miejsca, do którego się przeprowadziło cztery miesiące wcześniej.

-do usłyszenia wkrótce, jest dużo materiału do przepostowania
an-pair


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz