niedziela, 7 lutego 2016

Ostatnia podróż otwieracza do piwa



Wycieczka do Cardiff wydawała mi się wyjazdem idealnym do czasu, kiedy zaczęłam pakować się na kolejny. Ze smutkiem odkryłam, że ze stolicy Walii po raz kolejny wróciłam z mniejszym bagażem. Jeśli tendencja do zostawiania rzeczy w najróżniejszych miejscowościach będzie się nasilać, okaże się, że nie będzie potrzeby martwienia się o wysyłanie mojego dobytku pocztą przy końcu kontraktu.

Nic się nie stało, gdzieś jeszcze dostanę otwieracz do piwa w kształcie konturów Wielkiej Brytanii (tak, aż wstyd przyznać, że zostawiło się przedmiot o takim wysokim stopniu przydatności i ładunku emocjonalnym, w końcu towarzyszył mi od Brighton). Z dedykacją dla zagubionego artefaktu, opiszę jego ostatnią podróż, którą odbył w dniach 16-17 stycznia.

Gdy przyjeżdżam do nowego miasta, szczęście krzyczy z mojej twarzy. Nie wiem jak współpasażerowie mogą przechodzić obojętnie obok mojego szerokiego uśmiechu i błyszczących się oczu. W Cardiff pierwszym, czym się karmiły, były najróżniejsze kamienice (przez jedno n!) przyklejone do siebie przypadkowo jak w dziecięcej wyklejance. W takich okolicach pozwoliłam sobie na kontrolowane błądzenie. Odnaleźć się w historii pomogło Cardiff Story, interaktywna wystawa (darmowa) przedstawiające losy miasta i jego mieszkańców.

 

Po wprowadzeniu w klimat Walii (nie tylko wystawa, ale również każdy znak/tablica z informacją w dwóch językach), poszłam w stronę zamku.W nim spędziłam dużo czasu. Najpierw samodzielnie z audio przewodnikiem zwiedzałam ogromne przestrzenie zamknięte murami, a potem wzięłam udział w wycieczce po komnatach prywatnych.

W czasie II wojny światowej wały zamku przekształcono na schrony dla ludności. Dzisiaj przechodząc tunelami można obserwować plakaty propagandowe z tamtego okresu.

Prawdopodobnie spędziłabym więcej czasu na zamku, gdyby nie uciekający czas. Kolejnym punktem na planie wycieczki było National Museum Cardiff. Miałam nadzieję, że wyjaśni mi bardziej historię regionu i jego specyfikę. I prawdopodobnie coś z tego było ukryte za pomysłem prezentowania losów Walii od czasu Wielkiego Wybuchu. Muzeum w Cardiff zdecydowanie jest miejscem, którego nie trzeba wciskać do swojego rozkładu dnia. Prezentuje ciekawe eksponaty, ale różne od moich zainteresowań. W części poświęconej sztuce też nie znalazłam niczego, co na dłużej przykułoby moją uwagę oprócz wazy pędzla Pablo Picasso. Myślę, że zmęczenie i poczucie presji czasu też miało wpływ na moją generalnie niską ocenę tego miejsca.

Jeśli chodzi o walory edukacyjne miejsca, to warto je odwiedzić jeśli chce się podszlifować swój walijski (moje pierwsze słówko - parowanie). Nie można też odmówić mieszkańcom Cardiff poczucia humoru w formułowaniu zakazów dotykania eksponatów (informacja o łysiejącym bizonie o imieniu Bertie).






Drugi dzień spędziłam w Cardiff Bay. Gdyby ten post, przez myśl by mi nie przeszło odwiedzenie walijskiego parlamentu, który założony został zaledwie dziesięć lat temu.



Pojawiłam się w budynku w niedzielę o 11 i zastałam skromną reprezentację ochroniarzy i pracowników obsługi. Spytałam się o oprowadzanie i mimo, że byłam jedyną turystką, w przeciągu pięciu minut u mojego boku pojawił się przemiły pan, z którym przez kolejne pół godziny chodziłam po salach zwykle niedostępnych dla gapiów. Bardzo polecam! To w tym miejscu dowiedziałam się najwięcej o tożsamości Walijczyków, ich historii i ideałach. Nawet po odsianiu ziaren propagandy, które pewnie tak samo siano by w sercach turystów z zagranicy odwiedzających Wiejską, pokochałam Cardiff i szczerze zazdrościłam im poczucia, że to jest ich ojczyzna. Innymi słowy, mieszkanie w Cardiff byłoby nie do zniesienia, bo nie można żyć w tym mieście z poczuciem, że jest się tu tylko przybyszem.
 



Na deser zostawiłam sobie Dr Who Experience. Była to średniego kosztu ekstrawagancja, ale bawiłam się rozkosznie. Dr Who jest bohaterem brytyjskiego serialu o tym samym tytule. To Pan Czasu i Przestrzeni, który ratuje świat przemieszczając się w niebieskiej budce telefonicznej. W cenie biletu zawarta jest około piętnastominutowa przygoda, podczas której walczymy z potworami znanymi z wielu odcinków produkcji. W kolejnych salach na wystawie przedstawiono różne gadżety, rekwizyty, elementy scenografii i kostiumy.




Skończyłam w sklepie, w którym zaopatrzyłam się w T-shirt i torbę. Potem zjadłam pizzę i pojechałam do domu bardzo zadowolona z idealnego weekendu. Do Walii wrócę jeszcze w czasie świąt wielkanocnych.

Od czasu wyjazdu do Cardiff, skreśliłam parę miejsc z listy miejsc do zobaczenia w Londynie. O nich doniosę w kolejnych postach. Muszę też zaplanować najbliższe dwa miesiące pod kątem weekendów oraz nadgodzin (half-term break). Mam wstępne pomysły.

-z uśmiechem na ustach, z pogodnymi myślami i przekonaniem, że jest i będzie super
an-pair

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz