Wycieczka do Cardiff wydawała mi się wyjazdem idealnym do czasu, kiedy zaczęłam pakować się na kolejny. Ze smutkiem odkryłam, że ze stolicy Walii po raz kolejny wróciłam z mniejszym bagażem. Jeśli tendencja do zostawiania rzeczy w najróżniejszych miejscowościach będzie się nasilać, okaże się, że nie będzie potrzeby martwienia się o wysyłanie mojego dobytku pocztą przy końcu kontraktu.
Nic się nie stało, gdzieś jeszcze dostanę otwieracz do piwa w kształcie konturów Wielkiej Brytanii (tak, aż wstyd przyznać, że zostawiło się przedmiot o takim wysokim stopniu przydatności i ładunku emocjonalnym, w końcu towarzyszył mi od Brighton). Z dedykacją dla zagubionego artefaktu, opiszę jego ostatnią podróż, którą odbył w dniach 16-17 stycznia.
Gdy przyjeżdżam do nowego miasta, szczęście krzyczy z mojej twarzy. Nie wiem jak współpasażerowie mogą przechodzić obojętnie obok mojego szerokiego uśmiechu i błyszczących się oczu. W Cardiff pierwszym, czym się karmiły, były najróżniejsze kamienice (przez jedno n!) przyklejone do siebie przypadkowo jak w dziecięcej wyklejance. W takich okolicach pozwoliłam sobie na kontrolowane błądzenie. Odnaleźć się w historii pomogło Cardiff Story, interaktywna wystawa (darmowa) przedstawiające losy miasta i jego mieszkańców.
W czasie II wojny światowej wały zamku przekształcono na schrony dla ludności. Dzisiaj przechodząc tunelami można obserwować plakaty propagandowe z tamtego okresu.
Prawdopodobnie spędziłabym więcej czasu na zamku, gdyby nie uciekający czas. Kolejnym punktem na planie wycieczki było National Museum Cardiff. Miałam nadzieję, że wyjaśni mi bardziej historię regionu i jego specyfikę. I prawdopodobnie coś z tego było ukryte za pomysłem prezentowania losów Walii od czasu Wielkiego Wybuchu. Muzeum w Cardiff zdecydowanie jest miejscem, którego nie trzeba wciskać do swojego rozkładu dnia. Prezentuje ciekawe eksponaty, ale różne od moich zainteresowań. W części poświęconej sztuce też nie znalazłam niczego, co na dłużej przykułoby moją uwagę oprócz wazy pędzla Pablo Picasso. Myślę, że zmęczenie i poczucie presji czasu też miało wpływ na moją generalnie niską ocenę tego miejsca.
Jeśli chodzi o walory edukacyjne miejsca, to warto je odwiedzić jeśli chce się podszlifować swój walijski (moje pierwsze słówko - parowanie). Nie można też odmówić mieszkańcom Cardiff poczucia humoru w formułowaniu zakazów dotykania eksponatów (informacja o łysiejącym bizonie o imieniu Bertie).
Pojawiłam się w budynku w niedzielę o 11 i zastałam skromną reprezentację ochroniarzy i pracowników obsługi. Spytałam się o oprowadzanie i mimo, że byłam jedyną turystką, w przeciągu pięciu minut u mojego boku pojawił się przemiły pan, z którym przez kolejne pół godziny chodziłam po salach zwykle niedostępnych dla gapiów. Bardzo polecam! To w tym miejscu dowiedziałam się najwięcej o tożsamości Walijczyków, ich historii i ideałach. Nawet po odsianiu ziaren propagandy, które pewnie tak samo siano by w sercach turystów z zagranicy odwiedzających Wiejską, pokochałam Cardiff i szczerze zazdrościłam im poczucia, że to jest ich ojczyzna. Innymi słowy, mieszkanie w Cardiff byłoby nie do zniesienia, bo nie można żyć w tym mieście z poczuciem, że jest się tu tylko przybyszem.
Na deser zostawiłam sobie Dr Who Experience. Była to średniego kosztu ekstrawagancja, ale bawiłam się rozkosznie. Dr Who jest bohaterem brytyjskiego serialu o tym samym tytule. To Pan Czasu i Przestrzeni, który ratuje świat przemieszczając się w niebieskiej budce telefonicznej. W cenie biletu zawarta jest około piętnastominutowa przygoda, podczas której walczymy z potworami znanymi z wielu odcinków produkcji. W kolejnych salach na wystawie przedstawiono różne gadżety, rekwizyty, elementy scenografii i kostiumy.
Skończyłam w sklepie, w którym zaopatrzyłam się w T-shirt i torbę. Potem zjadłam pizzę i pojechałam do domu bardzo zadowolona z idealnego weekendu. Do Walii wrócę jeszcze w czasie świąt wielkanocnych.
Od czasu wyjazdu do Cardiff, skreśliłam parę miejsc z listy miejsc do zobaczenia w Londynie. O nich doniosę w kolejnych postach. Muszę też zaplanować najbliższe dwa miesiące pod kątem weekendów oraz nadgodzin (half-term break). Mam wstępne pomysły.
-z uśmiechem na ustach, z pogodnymi myślami i przekonaniem, że jest i będzie super
an-pair
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz