niedziela, 21 czerwca 2015

Wstęp do lingwistyki. Dziewczyna z parku

Ostatnio zauważyłam, że przeglądając w internecie (w gazetach pewnie też) różne artykuły czy nagłówki, omijam trudne wyrazy, których nie znam, nawet nie próbując ich przeczytać. Tak było ze słowem amarantusowe (tak, chodziło o ciasteczka).

Czy tak samo ignoruje wyraz "przeprowadzka"?


"Przeprowadzka" brzmi znacznie trudniej niż "move", ale polskie słowo wypowiadam swobodniej (i nie chodzi o to, który język jest ojczysty). Mówię "przeprowadzka" ludziom, którzy są dla mnie dobrzy; mówię "przeprowadzka" bezpieczeństwu i stabilizacji; mówię "przeprowadzka" czterem porom roku i szynszyli. "Move" będę kierowała do obcych mi ludzi, jeśli w ogóle będę miała ochotę mówić o tym z kimkolwiek.

Pisanie postów przez najbliższy miesiąc nie ma już większego sensu. Jeśli chodzi o au-pair to nic się nie dzieje właściwie. Odzwyczaiłam się od telefonów z agencji i sprawdzania poczty z regularnością reklam na eska.tv. Spokojne mailowanie z host family rzadko przekłada się na rozmowy na Skype, czy to z powodu ich aktywnego życia towarzyskiego czy mojego nieokiełznanego połączenia z internetem.

Do załatwienia jest dużo rzeczy. Jedyne, co zrobiłam do tej pory w tym kierunku, to spisanie ich w listę.


-Umówić się na przegląd do dentysty
-Wykupić ubezpieczenie
-Rozważyć potencjalne problemy oraz rozwiać wątpliwości w Orange
-Rozważyć potencjalne bankructwo oraz rozwiać wątpliwości w ING
-Sformatować laptopa
-Załatwić urlop dziekański
-Zrobić porządek z umowami
-Kupić walizki
-Przygotować grę planszową dla chłopców
-Założyć zeszyt z pomysłami form spędzenia czasu
-Kupić prezenty dla host family
-Wykupić bon z empika


W czerwcu nic nie robię, tylko się uczę. Chcę sprostać swoim (czasem irracjonalnym) wymaganiom. Kręgosłup mnie znowu zaczyna boleć i codziennie przez parę godzin czuje duże osłabienie, ból głowy i w sumie nie wiem dokładnie co się dzieje. Nie ćwiczę, nie utrzymuje kontaktu ze znajomymi, nie odpisuje na maile, nie piszę na fp, nic nie ogarniam na wyjazd. Z powodu sesji nie pojechałam na najważniejszy festiwal kina amatorskiego. I padało bez sensu.

Cytując samą siebie z wersji roboczej z południa: Bo póki co, to jestem w kawałkach i jedyne o czym marze, to zwinąć się w kłębek pod kołdrą i oglądać w kółko "Dziewczynę z szafy". Psychika, która słabo wróży przyszłej au-pair.

Ale jak przestało, to poszłam na spacer do parku. Powietrze było wilgotne po deszczu. Zachód słońca. Pachniało bardzo intensywnie i ptaki śpiewały cały czas. Nie umiem pisać dobrych opisów, ale w parku się rozpłakałam, bo po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, jak jestem szczęśliwa, jak wiele mam, jak cudownych przyjaciół, ile osiągnęłam i jak wiele jeszcze przede mną. Wąchałam pączki różnych krzewów, rozmawiałam z sobą, pośpiewałam, ponuciłam, przypomniałam sobie wszystkie historie zapisane na różnych ławkach.




W tym tygodniu czeka mnie pierwsze spotkanie pożegnalne. Rozpoczyna się final countdown. Za miesiąc i dzień potwierdzę swoje szaleństwo, odwagę, brak rozsądku i ciekawość.
Może nie chodzi o to, że nie chce myśleć o "przeprowadzce".
Po prostu dam się jej zaskoczyć. W końcu parki są na całym świecie.


-w oczekiwaniu na pierwszy spacer po Henley-on-Thames
 an-pair

ilustracje: Eric Joyner

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz