środa, 9 grudnia 2015

Dziesięć zaległych postów cz.1

Liverpool
Temat mojego dezorganizowania powoli staje się wiodącym motywem tego bloga. Jak długo jeszcze będę wmawiała sobie uporządkowanie? Leżę w łóżku, na którym piętrzą się kserówki z zajęć ze szkoły językowej, śmieci, długopisy, nożyczki, taśma klejąca, pusta butelka po wodzie; na prawo pod lustrem leżą dwie otwarte walizki - w jedną wsadzony jest wypchany słodyczami karton "do Polski" (czuję się jakbym wysyłała paczki z zagranicy piętnaście lat temu, z poczuciem dostarczenia odrobiny radości do szarego kraju na Wschodzie). Druga walizka, mniejsza, leży położona na czarnej pufie i w niej gazetka z tesco i inna makulatura do wypchania wolnej przestrzeni w przesyłce. Przede mną otwarte drzwi z szafy, na biurku przywiędłe kwiaty w wazonie. Patrzę odrobinę na lewo, kolejne niedomknięte drzwi. Dobrze, że łóżko jest na tyle szerokie, że nie widzę podłogi po jego drugiej stronie. Być może zobaczyłabym reklamówkę z jesiennymi liśćmi. Urządziłam pokój po swojemu.


Liverpool
Od organizacji zaczęłam, bo pora uregulować wszystkie długi wobec czytelników (tak! jesteście!) i wobec siebie; nowego roku nikt nie chce zaczynać zaległościami z poprzedniego.

Dawno nie pisałam od siebie, więc pozwolę sobie na jeszcze jeden akapit, złożony z tego, co pomyka po mojej głowie. Cieszę się bardzo, że przylatuję do Polski. Jest mi bardzo przykro, że nie zostaję w święta w Anglii. Pragnę dać każdemu z moich przyjaciół (bez względu jaka to kategoria zażyłości) drobny podarunek lub czekoladkę. Jestem zła, że wydaje pieniądze na innych niż na siebie. Dawanie prezentów innym sprawia mi ogromną radość.
Przez to umyka mi prawdziwa wartość Bożego Narodzenia, przygnieciona nie tylko konsumpcyjnymi pokusami, ale także ustawianiem lotów i autobusów.

Jedną z wielu rzeczy, które uświadomiłam sobie w Anglii, jest ambiwalentność wszystkiego.


1. 100 dni w Anglii - ten post miał się pojawić gdzieś na początku listopada. Swojej przygody na blogu nie zakończył nawet w wersji roboczej. Wiele au-pairek przygotowuje teksty podsumowujące ich pierwsze trzy miesiące, ja jednak nie czułam się na siłach. Nie dlatego, że było ciężko psychicznie czy godzinowo. Rozrachunek, jeśli będzie, to latem, kiedy zakończę program. Dzieje się zbyt dużo różnych wydarzeń, każdy dzień jest zupełnie inny i ponownie musiałabym przywołać ambiwalencję, od której zaczęłam. Nie chcę przywłaszczać sobie roli osoby wystosowującej jakiekolwiek generalne opinie czy piszącej rady - każda rodzina/dziecko/okoliczności są zupełnie inne.

Nelson's Diner
2. Remember, remember, the fifth of November. Bonfire Night/Guy Fawkes Night. 5 listopada w całej Wielkiej Brytanii wspomina się wydarzenia z XVIIw., kiedy to udaremniono próbę podpalenia budynku parlamentu. Niedoszłego wandala schwytano, a na pamiątkę tego wydarzenia, co roku pali się jego kukłę na stosie przy wtórze fajerwerk. Tego typu pirotechniczne wrażenia zwykle zapewniają szkoły i w takim wydarzeniu uczestniczyłam z chłopcami i hostmum. Przed pokazem byliśmy na burgerach w amerykańskiej restauracji (och, ta uwaga zdecydowanie pokazuje, jakie informacje uważam za niedopuszczalne do ominięcia). HM opowiadała o pokazie fajerwerek.
-I co wtedy robią ludzie?- spytał H.
-Mówią "ooo", "aaa".
Więc staliśmy wokół wielkiego ogniska, nad nami rozgrywał się teatr różnobarwnych świateł, ściskałam rękę O., mówiłam "ooo", "aaa" i czułam się bardzo szczęśliwa.

Lubię porównywać do święto do polskich realiów. W naszym kraju osoba dążąca do puszczenia Wiejskiej z ogniem byłaby prawdopodobnie upamiętniona pomnikami lub co najmniej zyskałaby społeczny szacunek; całe wydarzenie dostałoby dopisane w poczet nieudanych powstań. 

3. Remembrance Day (Poppy Day) Zaczęło się od Bath, gdzie Ivy zauważyła czerwone kwiaty przypięte do kurtek przechodniów. Szybko skojarzyłam to z odbywającym się w mieście meczem i stwierdziłam, że to pewnie symbol jakiejś drużyny. Kwestia dziwnych znaczków wróciła, gdy takie same zauważyłam w Henley i Londynie. To wykraczało poza granice nawet szeroko pojętego zaangażowania sportowego.

Chodzi o czerwone maki (na Monte Cassino, dobry trop!). W tym samym dniu, gdy w Polsce obchodzony jest dzień niepodległości, w wielu państwach na świecie obchodzony jest Dzień Pamięci Ofiar Wojen. O godzinie 11. zatrzymany zostaje ruch uliczny. Pomniki zostają przyozdobione wieńcami. Przypinki można kupić w marketach lub po prostu na ulicy. Dochód zostaje przeznaczony na The Royal British Legion W formie rozprowadzania akcja przypomina trochę WOŚP, ale trwała zdecydowanie dłużej. W pierwszą niedzielę (Remembrance Sunday) po 11 listopada odbywają się specjalne nabożeństwa w kościołach.

W Liverpoolu przystanęłam przy instalacji. Liczba maków nawiązywała do liczby mieszkańców miasta, którzy zginęli podczas walk.


W kolejnych postach: 

4. Museum of London
5. Oxford Castle and Ashmolean
6. Greenwich
7. The British Museum

8. Viktoria Cake
9. Winter Wonderland
10. It's beginning to look a lot like Christmas! 

Do posłuchania nowa playlista
Do zobaczenia kolejny odcinek Breaking Bad
Do usłyszenia głos mamy (Wszystkiego najlepszego po raz kolejny! ale i tak nie pójdę do fryzjera :)
Do wkrótce!

-an-pair

PS. Niedawno odkryłam bardzo ciekawy blog au-pair - W krainie Jane. Szczególnie polecam artykuł oceniający program au-pair. Choć sama nie umiałam ubrać tego w słowa, wydaje mi się, że mogłabym podpisać się pod większością spostrzeżeń, o których pisze Agnieszka.

PS2. Zgłosiłam stronę do konkursu na najlepszy blog o tematyce au-pair. Nie mam aspiracji na tytuł "najlepszego", ale pisałam i pisać będę dalej, więc czemu nie dodać sobie motywacji?
Pozdrawiam gorąco z wciąż słonecznej i ciepłej Anglii

-a-p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz