poniedziałek, 21 marca 2016

Na sportowej i artystycznej scenie w Londynie

 
To zadziwiające, jak zmienia się nasza perspektywa patrzenia na miasta i podróże w zależności od towarzystwa w jakim je odkrywamy. Londyn jest tak powszedni jak musli z bananem, metro jest za wolne, deszczu za dużo. Kiedy jednak pojawia się wizja zwiedzania go z bliską osobą, wszystko jest nagle nowe, ekscytujące. W tym też przypadku, dzięki wsparciu M (4-6.03) dotarłam do zaplanowanych miejsc, bo sama (nie wiem jak tego dokonałam) sprawdziłam źle chyba wszystkie możliwe stacje metra.




Kolejny wspólny weekend w Londynie wykorzystaliśmy do maksimum. Z przeświadczeniem, że może to być nasz ostatni weekend w stolicy Anglii, postanowiliśmy zainwestować nawet w płatne atrakcje i skreślić je wreszcie z listy miejsc do zobaczenia. Tym sposobem, w chłodny i początkowo deszczowy poranek pojechaliśmy na Primrose Hill, wzgórze w Regent's Park (ale stacja metra Chalk Farm). Chociaż malownicze zdjęcia, którymi pełne są Google były głównie robione w słoneczne popołudnia, nie brakowało uroku przyglądaniu się angielskiemu mrowisku z góry w pochmurny dzień. Z kawą, ciastem z Polski i kabanosami, zapisaliśmy kolejne miejsce w naszej pamięci. Zdecydowanie warto się tu wybrać z kocem i prowiantem.



Co tam Big Ben i dom królowej. Arsenal! Stadion! Sala konferencyjna! Szatnie! Trybuny! Parking pod stadionem! Wycieczkę po stadionie odbywa się samodzielnie z audio przewodnikiem do którego otrzymuje się czerwone słuchawki, pierwszą pamiątkę z wizyty na Emirates Stadium. Przygotowana jest pod gusta każdego, nie zasypuje nadmiarem wiadomości i jest nastawiona na możliwość zobaczenia na własne oczy tego wszystkiego, co do tej pory pozostawało tajemnicą szklanego ekranu lub była całkowicie za kurtyną głównego widowiska.



Osoby głodne wiedzy historycznej mogą zwiedzić muzeum, do którego wstęp jest w cenie biletu. Z powodu napiętego planu zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i grzecznie odebraliśmy swoje certyfikaty wizyty na stadionie i udaliśmy się do wyjścia.

Informacje praktyczne: choć na stadionie internetowej nie ma o tym informacji, jest możliwość nabycia biletów studenckich, które są o 5 funtów tańsze niż bilety normalnie. Nie zauważyliśmy tego i straciliśmy 10 funtów. Kasy biletowe znajdują się w sklepie z pamiątkami, do którego najbliżej jest że stacji metra Holloway Road ( paradoksalnie nie Arsenal).

Po mszy w Westminster Abbey pojechaliśmy do Muzeum of Brands. Dojechaliśmy tam znowu dzięki Michałowi, bo siedziba muzeum została przeniesiona niedawno i ja w swojej londyńskiej aplikacji miałam wciąż złe dane geograficzne. Na wystawie prezentowane były reklamy, plakaty, zabawki, przedmioty codziennego użytku oraz opakowania powstałe od początku dziewiętnastego wieku. Nie tylko można było zaobserwować rozwój marketingu i trendów, ale zobaczyć w jakim czasie pojawiały się popularne do dzisiaj Coca-Cola. Marmite i Monopoli. W pewnym stopniu było to podobne do Muzeum Zabawek w Ostrawie, lubię takie miejsca.


źródło
Jedynym wyjściem, którego nie udało nam się zrealizować była impreza w Ministry of Sound. Plusem przespania sobotniej nocy było to, że na następny dzień byliśmy gotowi na wszystkie trudy zwiedzania. Rano pojechaliśmy do The Globe i wzięliśmy udział w wycieczce po teatrze.


Większość informacji pamiętamy z naszych wykładów z literatury angielskiej, co świadczy tylko o tym jak dobrego profesora mieliśmy. Wszyscy, którzy oceniają swoją wiedzę na niedostateczną, zapraszam gorąco do odwiedzenia The Globe. Zakończyliśmy spektaklem "Zimowa opowieść". Był wystawiony w zadaszonym Sam Wanamaker's Playhouse (spektakle w The Globe wystawiane są dopiero od kwietnia z powodu braku dachu - nie świadczy to o braku środków do odbudowy teatru, a o wierności oryginałowi) przy świetle płonących świec. Kupiliśmy bilety stojące za 10 funtów jeden, co jest dowodem na to, że można iść do bardzo prestiżowych miejsc i cieszyć się przedstawieniem, mając w portfelu kwotę równą fish&chips.



Czuję presję upływającego czasu. Weekendy szybko się zapełniają pomysłami, wciąż na liście zadań jest coś do zaplanowania. Z wszystkimi, którzy kiedykolwiek zetknęli się z podobnymi uczuciami lub chcą lepiej poznać psychikę tak zwanych backpackersów odsyłam do cudownego postu "40 zdań, których nigdy nie wypowiedzą polscy backapackerzy" opublikowanego na stronie zwalizka.pl .

Punkt 25 w wersji an-pair, chlebek mamy, sernik, kabanosy
Rozmarzona (i głodna)
-an-pair

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz