niedziela, 10 kwietnia 2016

Trasa rozpadających się planów pomiędzy Birmingham a Stratfrod-upon-Avon

Dobrze, że czasem coś nie idzie po naszym planie, bo zwykle nasze plany nie są tak idealne, jak lubimy o nich myśleć. Po pierwsze nie wyszło z noclegiem, kiedy nie znalazłam łóżka w centrum Birmingham i jedyną opcją było wynajęcie pokoju w hostelu oddalonym 6 mil od centrum miasta. Albo to, że wzięłam aparat fotograficzny, ale nie spakowałam do niego baterii (co nie przeszkodziło mi w zrobieniu dziesiątek zdjęć o żadnych walorach artystycznych czy technicznych). To był dopiero początek. Komedia omyłek? Trochę tak, w końcu zanim ułożyłam się do snu, odwiedziłam miejsce urodzenia Szekspira.



Budynki na środku zdjęcia to The Garrick Inn oraz Harvard House
Wyjazd do Stratford upon Avon (19-20.03) planowałam w innym terminie, ale gdy nadeszła pora przedsięwzięcia poważnych środków poprawiających nastrój, perspektywa weekendu za cenę (dosłownie) oszczędności okazała się zalecanym antybiotykiem. Coraz mniej czasu poświęcam na pakowanie i planowanie, stąd pospiesznie i za późno rezerwowany nocleg i niedopracowane szczegóły pobytu. "Jakoś to będzie" powinno być hasłem moich wyjazdów.



Wrócę do tezy z pierwszego akapitu (o błędnej ocenie jakości własnych planów) -i bardzo dobrze. Najważniejsze, że dojechałam do Stratford. Nie miałam żadnej mapy miasta, bo wyszłam z założenia, że miasto znane tylko z Szekspira będzie pełne wskazówek, jak go odnaleźć. Wpada się na niego wszędzie. Tak samo jak na polskie produkty, gdy pierwszym sklepem, do którego weszłam okazał się sklep polski. Kolonizujemy Wielka Brytanię z sukcesem! Po zakupie ptasiego mleczka i bułki do zagryzienia kabanosów (Aria Drobiowa, Henryk Kania) poszłam do domu rodzinnego Williama Szekspira.

Dom Szekspira
Odtworzone wnętrze
Ceny wstępów są niewspółmierne do tego, co otrzymujemy w zamian, ale jak już jest się w Statford, to chyba nikt nie żałuję pieniędzy, by zobaczyć krzesło na którym siedział William. Obsługa i przewodnicy w poszczególnych salach również byli bardzo mili. Udało mi się dotknąć krzesła, kiedy nikt nie patrzył i przeszedł mnie dreszcz ekscytacji (zarówno dla tego, że parę wieków temu dramatopisarz oparł łokieć o to samo miejsce oraz, że zrobiłam coś zabronionego #życienakrawędzi).

Szyba, na której podpisywali się turyści zwiedzający dom Szekspira. Nikt mi nie wmówi, że graffiti i dewastacja są dziećmi XXIw.
Najtańszy pakiet obejmował również Harvard house (nic specjalnego) oraz Holy Trinity Church, gdzie dramatopisarz został ochrzczony i pochowany. Miasto jest podobne do Mikołowa, małe i bardzo sympatyczne. Z chęcią bym w nim zamieszkała, bo oprócz skupiska wszystkich możliwych sieciówek (i polskiego sklepu), jest tutaj wiele butików i sklepów z ciekawymi artykułami.



Ogromne parki oraz tereny przy rzece są zadbane i gdyby tylko było cieplej i bardziej słonecznie... (problem każdej wycieczki). Nie było. Musiałam zająć sobie ponad dwie godziny do rozpoczęcia spektaklu. Poszłam więc na Shakesbeer (The Garrick Inn), które okazało się piwem ciemnym (wiem, kto by je sączył przez czarną słomkę!). Nazwa zobowiązywała do wypicia do końca.


Trochę pochodziłam w prawo i w lewo, a na końcu oklapłam w teatrze czekając na otwarcie sali. Gdybym mogła jeszcze raz organizować sobie ten wyjazd, spektakl byłby po południu i dużo wcześniej pojechałabym do Birmingham. Z drugiej strony wiem, że było mi to potrzebne, nic nie robienie (bo naprawdę nie mogłam nic robić, żadnych repetytoriów w pobliżu i maty do ćwiczeń); relaks, bo miałam z nim problem ostatnio.
"Doctor Faustus" okazał się jednym z najlepszych spektakli teatralnych jakie widziałam do tej pory. Porównałabym go do "Piątej strony świata", jeśli chodzi o środki jakich użyto, aby oddać historię napisaną przez Marlowe. Nigdy nie wyobraziłabym sobie tego dramatu w ten sposób. Podczas przedstawienia malowano farbą podłogę, podpalano gazety, winogrona spadały z nieba, a Lucyferem (ubranym na biało) była kobieta. Pojawiły się elementy musicalu, burleski, w tle wyświetlano video wizualizacje, wybuchło konfetti, jeden z aktorów chodził na szczudłach. To wszystko za 5 funtów w centrum teatralnego światka w wykonaniu najlepszych aktorów na wyspie. Juhu!

Po spektaklu kupiłam sobie kawę, by zapobiec ewentualnej senności wieczornej i wsiadłam w pociąg do Birmingham. Tam wzięłam taksówkę i pojechałam do swojego daleko położonego hostelu. Zmęczona przeszłam labiryntem korytarzy z zamiarem natychmiastowego pójścia spać. Ale w tym pokoju aż spać się nie chciało. W jakim prześlicznym miejscu wylądowałam! Z dużym łóżkiem, fotelami, czajnikiem, szafą, ŻELAZKIEM, własną wanną. Pokój był udekorowany jak mini pałacyk, z okien którego patrzyłam na całodobowe światła stacji benzynowej. Krótki był mój pobyt w tym miejscu i uznałam to od razu najfortunniejszą wpadką wyjazdową. Gdy pomyślałam o chodzeniu na palcach po wąskich przejściach między dwupiętrowymi łóżkami od razu zapadłam w sen o wysokiej jakości. W przeciwieństwie do zdjęcia, ale nie mogłam się powstrzymać opublikowaniu dwóch foteli we wnęce.
 

Rano ruszyłam autobusem do centrum, zaczynając zwiedzanie od tego handlowego, w którym szukałam rzeźby słynnego byka. Potem uczestniczyłam w mszy odprawionej w kościele obok (St-Martin-in-the-Bullring, przy czym Bullring jest nazwą galerii handlowej), co oddaje poniekąd charakter miasta. W Birmingham nie wiele rzeczy do siebie pasuje. Krótki spacer wydawał się krążeniem po metropolii, która zatraciła gdzieś swój potencjał.

Town Hall
 

Miasto nie jest zbyt przygotowane na napływ turystów, nie eksponuje swoich ciekawych budynków stąd spędzenie ciekawego dnia w Birmingham może wydać się bardzo trudne (lub niemożliwe całkowicie jak dla większości moich koleżanek). Podjęłam wyzwanie i sfotografowałam budynki urzędów oraz uniwersytetu. Byłam pod przepiękną biblioteką (po lewej)  i jako najsmutniejsza osoba na placu żałowałam, że w niedzielę jest ona zamknięta (a w raz z nią ogrody i kawiarnia na dachu).

Historię miasta poznałam biorąc udział w wycieczce Backs to backs, oprowadzającej po dawnym osiedlu robotniczym. Przechodząc od mieszkania do mieszkania, obserwowałam jak zmieniały się udogodnienia, dekoracje i samo społeczeństwo. Podobało mi się tam, bo mogłam porównać to miejsce do katowickiego Nikiszowca (w którym zdecydowanie jest więcej uroku). Oprowadzanie było troszkę za długie, ale mimo to cieszyłam się pogodą i weekendem.


Back to Backs, dziedziniec

Błądząc po Jewellery Quater i wypatrując skąd ich sława, weszłam do małego Meeum Pióra, gdzie sama jak w starej manufakturze wybiłam stalówkę. Zobaczyłam setki stalówek, zestawy poświęcone papieżom lub z mini-wieżą Eiffla. Dowiedziałam się o istnieniu soecjalnych stalówek do rysowania pięciolinii. Spróbowałam różnych stalówek, kiedy siedziałam w szkolnej ławce z pojemniczkiem atramentu na górze stolika. Potem wzięłam udział w zajęciach z kaligrafii oraz zamówiłam dla siebie zakładkę do książki z moim imieniem. Bardo dobrze się bawiłam w bardzo niespodziewanym miejscu.


Pod koniec wycieczki po Birmingham weszłam do sali najstarszego działającego kina w Anglii - kina Electric. Gdyby była brzydka pogoda, z pewnością spędziłabym tam więcej czasu, wygodnie układając się na sofie lub fotelu, rozkoszując się filmem. Co ciekawe, bilety wcale nie były droższe od tych, jakie są sprzedawane do kina w Henley. Pożegnałam się z Birmingham dokonując złego zakupu chlebka czosnkowego z Tesco i pomknęłam do domu.

Podsumowując: złe rozplanowanie dni - powinnam pojechać do Birmingham w sobotę, by wejść na dach biblioteki, kupić bilet na spektakl w niedzielę i wrócić pociągiem o godzinie, o której stwierdzę, że błąkanie się nie ma już sensu. Powinnam była zarezerwować nocleg wcześniej i kupić sobie sprawdzoną sałatkę. Uczcie się na moich błędach, a ja znowu gdzieś pojadę, by parę popełnić i Wam o nich opowiedzieć.

-pozdrawiam z łóżka
an-pair

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz